Moja przygoda z wymianą studencką na bazie programu ERASMUS rozpoczęła się pod
koniec września. Pomysł na udział w wymianie podsunęli mi koledzy, którzy skorzystali
z okazji i wyjechali studiować za granicę rok wcześniej. Ze względu na chęć
wprowadzenia do życia jakichś zmian i poznania czegoś nowego, decyzja o wyjeździe
była dla mnie strzałem w dziesiątkę.
To zabawne, że w momencie wyjazdu towarzyszyło mi tyle emocji jednocześnie.
Ekscytacja mieszała się ze strachem przed nieznanym, a radość z wyjazdu zamieniała
się co jakiś czas miejscem i ustępowała smutkowi z powodu rozłąki z najbliższymi.
No ale w końcu nadszedł ten dzień i gdy znaleźliśmy się na lotnisku w Turcji
dotarło do mnie, że przygoda zaczęła się na dobre. Od tego momentu czas jakby
miał mi za złe, że zrobiłem to co zrobiłem i zaczął niemiłosiernie pędzić do
przodu. Dni pełne nowych doznań, doświadczeń, nowych ludzi skutecznie pomagały
zapomnieć o tęsknocie za rodzinnym domem. W ciągu tygodnia większość czasu spędzaliśmy
na uczelni i choć może to brzmieć nieciekawie było to miejsce wielu przezabawnych
i interesujących sytuacji. To właśnie tam w największym stopniu dowiedziałem
jacy Turcy są naprawdę. Dzięki rozmowom na tematy od religii po kontakty damsko-męskie
dostrzegłem istotne różnice i podobieństwa między naszymi kulturami.
To co najbardziej we mnie uderzyło to bezinteresowna pomoc Turków. Dla nich
nie było problemem pójść z nami na pocztę lub posterunek policji w formie tłumacza.
Robili to wręcz chętnie. Jaka jest prawdziwa Turcja, dowiedzieliśmy się w miejscu,
które jest bardzo rzadko odwiedzane przez turystów, w miejscowości o nazwie
Burdur. Miejscowość w której mieszkaliśmy była to tego doskonała, taka prawdziwa,
nie zepsuta przez pieniądze. Choć wielu narzekało, że Burdur jest małym miasteczkiem,
wręcz podkreślało, że za małym, ja uwielbiałem tę miejscowość. Jak na nieduże
miasto stwarzało sporo możliwości by rozwijać się w wielu dziedzinach. Organizowane
były kursy tańca, samoobrony, można było uczęszczać na pobliską świetnie wyposażoną
siłownię, oferowano wiele boisk sportowych, bieżnie a także liczne kafejki,
puby z muzyką na żywo i wiele innych. Tak w dużym skrócie prezentował się Burdur.
Rzecz jasna nie poprzestałem wraz z pozostałymi erasmusowcami na tylko jednym miasteczku. Cała Turcja miał tak wiele do zaoferowania, że już po 2 tygodniach zaczęliśmy intensywnie podróżować. Prawie wszystkie weekendy przeznaczaliśmy na zwiedzanie bliżej lub dalej położonych miejsc. Można wręcz powiedzieć, że udało nam się zwiedzić prawie całą zachodnią część Turcji. Choć pamiętam każdą z tych wypraw najbardziej utkwiła mi w głowie ta gdy przez 7 kilometrów (wiem, że dla niektórych do nie jest żaden dystans) pięliśmy się pod górę do antycznego miasta Saggalassos oraz dzień bodajże 18 grudnia gdy kąpałem się z litewskimi studentami w morzu !! Kąpiel w morzu w grudniu. naprawdę chciałbym to kiedyś powtórzyć.
No ale czym byłyby podróże bez odpowiedniego towarzystwa. Miałem ogromne szczęście poznać ludzi z Hiszpanii, Węgier, Litwy oraz z innej części Polski. Choć nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy to jednak w większości przypadków udawało nam się dojść do porozumienia. Naprawdę cieszę się, że mogłem poznać tyle znakomitych charakterów. Dało się zauważyć, że każdy z nas był inny, osobliwy na swój sposób. Nawet nie sądziłem, że może mi teraz tak bardzo brakować całego tego towarzystwa. Co ciekawe to właśnie za nimi tęsknię najbardziej, nie za miejscami, nawet nie za samą Turcją tylko za pozostałymi erasmusowcami. Szkoda, że w końcu trzeba było się rozstać.
Jednak biorąc pod uwagę to ile się zobaczyło i ile się przeżyło, naprawdę warto było skorzystać z okazji jaką dał mi program ERASMUS. Mimo, że za wieloma rzeczami się tęskni bo w końcu trzeba było się z nimi rozstać, to jednak nie żałuję ani jednej chwili spędzonej na wyjeździe . Warto było, naprawdę warto.
Mateusz Honysz